Czy to tylko biologia?
Cooper
Witam,
mam taki mały dylemacik, może nawet dużą rozterkę. Otóż zawsze uważałem się za człowieka silnego, któremu miłostki, dziewczyny czy kobiety nie są potrzebne. Uważałem nawet, że to trochę poniżające dla kogoś uganiać się za kimś, sypać komplementami. Raz byłem w życiu zakochany. Toksycznie. W zasadzie kochałem złudzenie, a nie samą osobę- eh te niebieskie oczy, ten uśmiech - to wszystko, no ale do rzeczy. To było lat temu 8, teraz mam 23 rok.
Mój ojciec powiedział mi kiedyś, że najtrudniej jest dotrwać do 30. To znaczy dotrwać bez kobiet. Potem to jakoś człowiekowi przechodzi. To było parę lat temu. Ucieszyłem się nawet, bowiem wtedy pomimo wewnętrznej burzy tej hormonalnej jak i emocjonalnej byłem sobie w stanie sam ze sobą poradzić. Minęło parę lat i ,niech to cholera, zaczyna mi być ciężko. Dużo walki we mnie po to aby nie myśleć o tych słodkich istotach zwanych kobietami i żeby zachować równowagę fizyczną. W zasadzie z tymi słodkimi istotami to przesadziłem, no ale do rzeczy.
Przyznaję się, że nigdy nie miałem dziewczyny, nigdy się nie całowałem ( poza zdarzeniem z 5 roku życia kiedy koleżanka dała mi całusa w ustabardzo szczęśliwy )- nie mam z tego powodu chyba kompleksów, jedyne czego mi żal to to, że nie spróbowałem tej ponoć dość ludzkiej rzeczy jaką jest seks. Nie płaczę, ale cholera umrzeć bez tego to chyba tak jakby nigdy nie wypić alkoholu.
Z tymi dziewczynami czy właściwej kobietami to nie jest chyba kwestia nieśmiałości, raczej po prostu umiłowanie samotności. Jestem człowiekiem bardzo towarzyskim, ale tylko we dwójkę, trójkę, może maks czwórkę ludzilol. W tłumie milknę. W ogóle rzadko jestem w tłumie-tam ponoć zawsze można kogoś "wyrwać", poznać. Mówię tak z perspektywy przybysza kosmosu, bo od zawsze miałem wstręt do tłumu, nie chodzi tylko o imprezy, ale również o społeczność klasową, tak więc niektórzy słusznie mogą mnie nazwać "odludkiem" ( podobnie do ufoludkiem-stąd ten przybysz).
Moje pytanie w temacie "czy to tylko biologia" dotyczy tej walki we mnie. Wiadomo, że każdy ma potrzebę bycia kochanym, ale może to tylko maska? Kiedyś doktor Szuman-postać literacka "Lalki" B. Prusa- stwierdził, że "miłość to jedna z masek, w jaką przebiera się instynkt utrwalania gatunku". Przypomniałem sobie słowa ojca i jakoś mi się to złożyło.
Czy to, że całuje się z poduszką, tulę do pościeli, całuję własną dłoń, kocham się z kołdrą, żywiołowo reaguję na próby zainteresowania moją osobą ze stron płci przeciwnej, nawet piszę teraz późno w nocy bo się wewnętrznie duszę to tylko oznaki biologii? Oczywiście nie muszę wspominać o masturbacji, ale myślę, że to tylko naturalny zabieg higieniczny występujący u 90% populacji.
Nie pomyślcie przypadkiem, że jestem całkowicie je*nięty- myślę, że połowa dzisiejszej popapranej ludzkości ma podobne dylematy i frustracje-czasem mi wstyd, że muszę się do niej zaliczać- ale walczę.
Z czym walczę? No z sobą oczywiście- nie walczę żeby nie poznać kobiety - myślę, że tego pragnę, ale czy k*wa muszę się o to starać?! O poznanie?! Zawsze uważałem, że takie rzeczy przychodzą same, nadal tak uważam. No już trochę wyładowałem swoją frustrację, żeby wyprzedzić naiwne odpowiedzi dot. mojego postępowania.
Bardziej proszę abyście odpowiedzieli na pytanie w temacie niż osądzali mnie, że jestem j*nięty. Wprawdzie mówiąc trochę jestem, choć wyglądam i mówię bardzo przyzwoicie, ale gdyby jakaś dziewczyna, kobieta była równie j*nięta jak ja albo lubiła takich poje*usów to zapraszam na priv. W końcu potrzebuję tego tak? oczko


  PRZEJDŹ NA FORUM