Współuzależnienie
Tak się zastanawiam, czy to , że od kilku a może kilkudziesięciu dni bardzo chcę iść do mojej terapeutki, to nie jest znak ,że bez niej nie dam już rady. Moją terapię "porzuciłam" miesiąc przed końcem pierwszego etapu- bo zawsze coś wtedy stawało na drodze.Z terapeutką spotkałam się jeszcze dwa może trzy razy. Pół roku po tym jak mąż rozpoczął terapię, wszytko zaczęło się zmieniać-on awansował , kupiliśmy dwa auta, nareszcie nie musiałam tylko patrzeć na serek czy soczek tylko mogłam go kupić moim dzieciom. Rok później rozpoczęłam naukę-pierwszy rok mam za sobą. Mąż nie pije, mieszkamy w nowym miejscu, w pewnym sensie udzielamy się społecznie,chodzimy do kościoła-nie dlatego żeby inni widzieli-lubimy słuchać kazań naszego księdza,wierzymy też , że Bóg nam pomaga, mąż nadal kontynuuje terapię......sielanka. A ja? Duszę się , jest mi smutno, jest mi źle, krzyczę na dzieci.Nie chcę tego, ale nie potrafię przestać...potem nie mogę patrzeć na siebie. Zacięłam się na tym, że chcę spotkać się z moją terapeutką , że ona mi pomoże, wysłucha mnie.Jestem umówiona z nią na 30,06,09. Wiem narzekam, a moje ględzenie jest bez sensu i w ogóle. Dlaczego na wsi nie ma zrozumienia dla nas ludzi współuzależnionych, uzależnionych?! Dlaczego nie mogę z kimkolwiek o tym porozmawiać? Piszę do Ciebie Stasiu, bo nie miałam komu powiedzieć o sobie a bardzo mi tego brakuje.


  PRZEJDŹ NA FORUM