Czy i ja jestem współuzależniona?
dziecko alkoholika
Mam na imię Dorota, mam 22 lata. Od zawsze żyję pod jednym dachem z
babcią i pijącym ojcem. Piją też jego obaj bracia. U mojej babci widzę
ewidentne objawy współuzależnienia - chroni ojca, kryje go, minimalizuje
problem, wspomaga jego zachowania w każdym aspekcie - bez sprzeciwu usługuje mu,
przyzwala na jego brak zatrudnienia, zapewnia mu wszystkie podstawowe
potrzeby, mimo, iż on sam nie ma żadnego wkładu w dom. Mam wrażenie, że nigdy
nie dorósł. Gdy zarabia, to zakłada, że to jego pieniądze, a w domu
wszystko "ma być", bo "jest renta" (chodzi o moją rentę socjalną po matce i
rentę babci). Z trudem wiążemy koniec z końcem. Dom się sypie. A ojciec ma
roszczeniową postawę wobec wszystkich - "ja chcę, więc ty musisz bez
dyskusji" natomiast od niego nie wolno oczekiwać niczego. Mówiąc krótko -
jest leniwym pijącym nierobem, który terroryzuje dom, na trzeźwo również. Różnica polega na tym, że po pijaku niekiedy robi się wylewny co jest jeszcze gorsze - brzydzą mnie jego pijackie przypływy uczuć, które mają wszystko usprawiedliwić. Gdy trzeźwieje - udaje, że nic się nie stało, o poruszeniu tematu picia i tego, co zrobił będąc pijany, nie ma mowy. uważa, że picie wszystko usprawiedliwia i że nie musi brać odpowiedzialności za swoje czyny.
Zdaję sobie sprawę, że życie z nim pod jednym dachem silnie wpłynęło
na moją psychikę, to oczywiste. nie wiem tylko jednego - czy to
współuzależnienie? to, co czuję nie jest podobne do tego, co mówią inni,
zdiagnozowani jako współuzależnieni. Dlatego, że ja wcale nie chcę z nim
mieszkać, ani się o niego troszczyć. Jest egoistą, który zawsze dba tylko o
siebie i nigdy nie dbał o nas. Dlatego nie czuję się zobowiązana, by się o
niego troszczyć. Moim problemem jest to, że jestem na niego z góry skazana.
Nie mam możliwości wyprowadzenia się, a poza tym miłość do babci mi na
to nie pozwala - jest starszą, chorą kobietą, która potrzebuje opieki, a
którą mój ojciec i tak się wysługuje, ile może. Ojciec, gdy mu się
postawić, jest agresywny, szantażuje, straszy. czuje się przykuta okolicznościami do osoby, która wywołuje we mnie
gniew, frustrację, wściekłość. Spytany, co planuje, odpowiada, że od
tego ma dziecko, by go utrzymało. Dziecko, któremu zrujnował życie -
powinien dodać. To mnie przytłacza i doprowadza do szału. Unikam go w domu jak
ognia. Sam fakt, że jest blisko - trzeźwy, czy pijany - wyprowadza mnie z
równowagi. Gdy tylko wraca pijany, wpadam w furię. Czuję się wściekła i
bezradna, bo chciałabym go ukarać, zwyzywać, pobić, sama nie wiem... A nie
mogę tego zrobić. To jest to, co mnie najbardziej boli - że ma
niesprawiedliwą władzę i kontrolę. Gdy sprowadza wszystkich meneli z okolicy na
libację pod mój dach - nic nie mogę zrobić. Gdy ojciec pije - ja jestem
chodzącą frustracją. nie jestem w stanie na niczym się skupić. nie chcę
wtedy niczego więcej, żeby tylko poszedł w diabły.
Nienawidzę go za to, że od dzieciństwa wszystko, co miałam, było tylko
moją zasługą, musiałam sobie to wywalczyć bez jego pomocy, a on rości
sobie prawa do moich sukcesów. Pił jak szalony, gdy ja zdawałam maturę,
nigdy nie martwił się moją edukacją, ale oczywiście chwali się kolegom,
że studiuję i że będę potem NA NIEGO zarabiać, więc on się nie musi
martwić. A ja pytam - jakim prawem mam być do tego zmuszona? nie wierzę, że
on się zmieni. zbyt wygodnie czuje się w sytuacji nieudacznika - bo
wszystko jest winą całego świata, lecz na pewno nie jego i dlatego wszystko powinien dostawać na złotej tacy. A mnie paraliżuje to
i nie mogę się na to zgodzić, że moje życie jest tak jemu podległe. mam
dość życia z przebrzydłym pijakiem, którego nie mogę znieść nawet,
gdy jest trzeźwy. A najgorsze jest to, że wiem, "że to mimo wszystko ojciec". Że nigdy nie zdołam się od niego całkowicie odciąć, tym bardziej, że mimo całego gniewu nie jestem z kamienia i łatwo wykorzystać moją wrażliwość, "zmiękczyć mnie", bo na codzień zbyt szybko i łatwo wybaczam. wiem, że nie mogę na siłę pomóc jemu, więc chcę
pomóc choć sobie.


  PRZEJDŹ NA FORUM