Współuzależnienie
Do Grażyny - bardzo się cieszę, że Ty i Twój mąż wybrnęliście z tego problemu i przy pomocy miłości poradziliście sobie, a teraz tworzycie szczęśliwą rodzinę. Zazdroszczę Ci optymizmu i podziwiam za odwagę. Abominajca ma rację - każdy przypadek jest inny, ja także przez lata próbowałam "siły miłości", ale najwyraźniej nie mam jej tyle, co Ty, bo po kolejnym zawodzie przestało mi wystarczać. Co ciekawe - im dłuższe były okresy niepicia, po których mój mąż wracał do alkoholu, tym większe było moje rozczarowanie i ból. Decyzję o odejściu podjęłam, gdy on zaczął pić po prawie roku trzeźwości! Przez ten czas uwierzyłam, że coś się zmieniło i gdy zobaczyłam, że nic...
Nie zgadzam się jednak, że "lepsze znane zagrożenie niż ryzyko". Ryzyko jest w każdym związku, ale ja osobiście wolę myśleć, że mam szansę na znalezienie w życiu prawdziwego szczęścia, że nie każdy facet jest zagrożeniem (a to tylko kwestia jak wielkim i jakiego rodzaju). My - współuzależnione chyba z zasady boimy się nowego, czasami wolimy "ciepły smrodek" (bez urazy). Ale właśnie z takim myśleniem chcę skończyć. Podjęłam terapię, by mieś odwagę zawalczyć o siebie i o swoje szczęście. Może jestem naiwna, ale mam nadzieję, że kiedyś i ja znajdę miłość bez widma nałogu, zdrady, manipulacji. Pozdrawiam


  PRZEJDŹ NA FORUM