A ona wcią ma nadzieję
witam wszystkich!
od roku zyje z alkoholikiem. pil kiedy go poznalam i poszedl na zamkniety odwyk dwa miesiace po tym jak sie poznalismy. nie pil pol roku chociaz nie chodzil na mitingi ani na terapie. byl wtedy cudownym czlowiekiem i czulam sie jakbym pana boga za nogi zlapalam. pozniej zapil co zakonczylo sie pobiciem mnie i trzydniowa awantura z interwencja policji wlacznie. grozil mi ze mnie zabije, narobil wstydu przed rodzina i w pracy, czekal na mnie na ulicy, wydzwanial i wypisywal wyzwiska. wytlumaczyl sie ze to nie byl on tylko narastajacy glod alkoholowy, poszedl do terapeuty i do aa, uwierzylam w chec poprawy i wrocilam do niego. terapie jednak wkrotce przerwal - z mojego powodu bo ja nie wierze ze mu sie uda wiec on nie widzi sensu. potem bylo jak zwykle: pare dobrych dni, bicie, wyzwiska i grozby, pare dni ciszy i wielkie pojednanie a po nim znow pare dni sielanki. tak przez nastepne pare miesiecy z jego wieczna hustawka nastrojow, obietnicami poprawy, awanturami i zapiciami.
nie jestem najlatwiejszym czlowiekiem do zycia, wybuchowym cholerykiem ktory w gniewie nie potrafi odpuscic, nie potrafie zapomniec ile razy mnie pobil i upokorzyl i czesto mu to wypominalam. jednak go kocham wiec zawsze wracalam i wierzylam ze kazda kolejna awantura to tez moja wina bo go prowokowalam. oboje mowilismy sobie straszne rzeczy i juz od dawna zylismy wlasciwie na zgliszczach. kiedy chcialam odejsc on zawsze zarzucal mi ze omijam problem a nie probuje go rozwiazac, ze wykorzystuje jego chorobe przeciwko niemu i nie potrafie go zrozumiec, ze go odrzucam jak wszyscy, ze moja milosc nie jest nic warta skoro kocham go tylko jak jest dobrze i zostawiam jak zapije czy jak mnie pobije. on obwinia mnie o swoje picie, twierdzi ze pije przeze mnie, ze wyciagnelam go z bagna zeby wepchnac go w jeszcze wieksze. to moja wina ze nie widuje sie z dziecmi bo pije, ze nie uklada mu sie z rodzicami bo pije. nie pil by gdyby nie ja. teraz mnie zostawil i pije od tygodnia, musze przyznac ze ostatnia awantura byla z mojej winy. ja wciaz go kocham i probuje do niego dotrzec, ciagle sie ludze i nie moge zniesc tego ze byc moze jestem faktycznie powodem jego picia. chce zeby wrocil ale jednoczesnie wiem ze to tylko odwlekanie w czasie tego co nieuchronnie musi nadejsc. chce mu pomoc ale wiem ze tylko od niego zalezy czy bedzie pil dalej i jaki bedzie mial znowu powod. on uwaza ze nadal moze wygrac.
bije sie z myslami czy dac temu kolejna szanse czy poprostu pozwolic mi odejsc i go przekreslic.
waszym zdaniem sa jeszcze jakies szanse?


  PRZEJDŹ NA FORUM